niedziela, 24 maja 2015

Włochata organizacja

Kiedy byłam małym chłopcem...

Wróć!

Kiedy byłam właścicielką włosów długich i blond, do pielęgnacji rzeczonych włosów używałam grzebienia sferycznego z parszywego plastiku, szamponu dowolnego, byle ładnie pachniał i suszarki. Czasem.

Teraz jestem właścicielką włosów krótkich i rudych, logicznym jest więc, że posiadam:
- 5 szamponów
- 4 odzywki
- maskę,
- pastę do układania,
- dwie pianki
- dwa lakiery
- grzebień bambusowy,
- szczotkę okrągłą,
- dwie lokówkosuszarki z pełnym oprzyrządowaniem.

Nie, nie walę sobie całego tego zestawu na skalp na raz, ale fakt posiadania tych wszystkich dóbr jest niezaprzeczalny. I o ile kosmetyki jakoś znajdują swoje miejsce w łazience, kryjąc się po kątach i tajniacząc, to te lokówki domagały się specjalnego traktowania. Szczególnie gromko domagały się go w okolicach 7:25, kiedy, już w niedoczasie i z perspektywą spóźnienia się do pracy (ewentualnie zaniedbania śniadania), próbowałam odnaleźć odpowiednią do fryzury, dnia i humoru kłaków końcówkę do urządzenia w woreczku, kosmetyczce, kartoniku, czy gdzie tam aktualnie je próbowałam przechowywać. A później ową końcówkę umieścić na powrót w schowku i jeszcze go zamknąć.

Tak się na dłuższą metę nie da…

Zorganizowałam zatem organizer.

 
 
Grubą, konkretną bawełnę w akuratnych do wystroju łazienki kolorach przytargałam z lumpa. Wymierzyłam, rozrysowałam projekt, wykroiłam, zauważyłam, że zapomniałam o dodatku na szwy z jednej strony we wszystkich elementach, zmodyfikowałam plan, pozszywałam, wyprasowałam, wygięłam stosownie wieszak i już! Banalnie proste, a jak ułatwia życie!

I tak o 7 rano jestem w niedoczasie i z perspektywą spóźnienia do pracy, ale już nie przez lokówkę :-)

Na fali entuzjazmu, w poczuciu odniesionego sukcesu i motywowana prośbą przyjaciółki, której dziecię miało się już zaraz wykluć, a łóżeczko dziedzica warto by było przyozdobić jakąś funkcjonalną szmatką, zmontowałam organizer nr 2, tym razem na pampersy, chusteczki dla niemowląt i kremiki do niemowlęcych dupek, zamiast urządzeń do stylizacji. W określonych przez Marysię kolorach, żeby pasowało do sypialni, z miłej dla oka i innych zmysłów bawełny i z kieszonką z listkiem. Bo czego jak czego, ale kieszonek nigdy za dużo. Zwłaszcza z listkiem.


A rzeczywistość pokazała, że dziecię czekało grzecznie, aż ciocia się wyrobi z szyciem, a później jeszcze trochę.

Jako fanka gier planszowych i karcianych też trochę, stałam się w pewnym momencie szczęśliwą posiadaczką Munchkina (polecam!). Oryginalne pudełko przestało mieścić karty gdzieś w okolicach trzeciego dodatku... Nie było wyjścia, karty rozsypywały się, niezliczone pudełka wprowadzały chaos, a moje ocd było na skraju zapaści. 



 Jedno popołudnie, pudełko po butach, tektura z odzysku i resztka ikeowskiej bawełny uratowały mnie od szaleństwa (no dobra, większego szaleństwa...).

A przy okazji machnęłam woreczek na kości do Roju (również polecam), bo oryginalny miał zapewne przypominać plaster miodu, ale faktycznie wyglądał jak opuszczona przez powietrze piłka do nogi...


Z takim doświadczeniem uszycie organizera na łóżeczko dla własnego dziedzica powinno pójść jak z płatka, jak tylko zdecyduję, który z materiałów na to wykorzystać. Nie powinno mi to zająć więcej, niż cztery miesiące...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz