31
października roku pańskiego 2011, wczesnym
rankiem (a nawet w środku nocy), czerwony fiat 126p wtoczył się na drogę
krajową nr 25. W maluchu siedziały dwie nieprzytomne jednostki, przy czym jedna
miała w perspektywie osiem godzin w pracy, a druga starała się utrzymać między
liniami na jezdni i nie wjechać w niczyją dupę. Romantyzmu dodawała scenerii
mgła, obficie zalegająca na przydrożnych polach, nadrożnych słupach i między
samochodami. Piętnaście minut później maluch parkował pod kaliskim Lidlem i w
tym momencie jednostka pierwsza podejrzanie żwawo, jak na tę nieprzytomną porę
wyskoczyła z bolida, kurcgalopkiem przecięła pustawy parking i energicznie
zaszturmowała sklepowe drzwi, zaś jednostka druga oddała się upojnemu zamykaniu
drzwi malucha, co nie było łatwe, gdyż drzwi rzeczonego wozu posiadały życie
wewnętrzne i ani myślały się zamykać. Dopchanie się jednostki pierwszej do
upragnionego celu nie stanowiło problemu, bowiem obecne w sklepie osoby płci
żeńskiej (wcale nie tak nieliczne, biorąc pod uwagę porę dnia, a nawet nocy) wbrew
pesymistycznym oczekiwaniom, grzebały w skarpetkach, czy innych gatkach,
kompletnie ignorując pozostałe dobra i jednostka mogła sobie wybierać do woli
między dziesięcioma na oko identycznymi kartonami. Po kolejnych dziesięciu
minutach jednostki opuściły sklep, pierwsza z objęciami wypełnionymi overlockiem
SilverCrest i z bananem na nieprzytomnej twarzy, druga zaś z bananem i
poczuciem spełnionej misji, po czym zgodnie udały się na herbatę i śniadanie, a
godzina była 7:20, więc sekretarka Ania zdziwiła się ogromnie widząc jednostkę
pierwszą w pracy, ale wyjaśnienie przyjęła bez zastrzeżeń i z dużą dozą
sympatii.
W
ten oto sposób stałam się szczęśliwą posiadaczką mrocznego przedmiotu pożądania,
na którym bez opamiętania produkuję od tamtego czasu różne uszytki, szczególnie
upodobując sobie dzianiny, bez których nie wyobrażam już sobie życia.
Na
fali szału zakupowego, który mnie co jakiś czas ogarnia, nabyłam metodą kupna
wzorzyste dzianiny w nietypowym, jak na mnie, szarym kolorze. Nietypowym, bo
zazwyczaj wyglądam w nim jak wyprana w vanishu i cała jakby szarzeję, ale
okazuje się, że dodatek wzorków pozytywnie wpływa na wizerunek i wybitnie
poprawia prezencję. Dlatego uszyłam sobie z nich sukienki, które w
newralgicznym okresie doskonale sprawdziły się również jako ubrania ciążowe. I
jak tu nie kochać dzianin??
Obie
kiece to mój ulubiony wykrój 22 z Diany 3/2012, doskonały do wzorzystych
materiałów ze względu na małą ilość cięć. Z tego samego względu idealny wręcz
na krawieckiego lenia, kiedy to chciałoby się mieć coś nowego, ale bez
kilkudniowej pracy.
Za
to ta zielona dzianina była już na regale i chyba nawet kupiłam ją na tę
sukienkę – 136 z Burdy 11/2012. Model jest dla tych niezwykłych kobiet z
wielkim biustem (względnie z potężnymi ramionami) i małym tyłkiem – czyli nie
dla mnie, o czym przekonałam się, kiedy próbowałam go na siebie założyć. Tzn.
technicznie to w niego weszłam, ale ruszać się już nie mogłam, siadanie było
wielce ryzykowne i doskonale było widać, które majty mam na sobie. Poratowałam
się zatem w mój ulubiony sposób – doszywając wstawki na bokach, kontrastowe,
żeby wyglądało, jakby tak miało być.
W
jednym z kaliskich sklepów z tkaninami, wcale nie moim ulubionym, bo asortyment
mają słaby jak kawa rozpuszczalna po trzecim zalaniu, ale za to mają niskie
ceny, znalazłam przypadkiem dzianinowy kupon. Był mój zaraz po tym, jak
odstałam w kolejce dobry kwadrans, uspokajając co chwila tupiącą ze
zniecierpliwieniem, głodną i spragnioną kawy mamę, bo
- pani
przede mną nie mogła się zdecydować, co właściwie chce kupić,
- pani
sprzedawczyni wykazywała niską ruchliwość…
- …oraz
zerową asertywność, bo nie powiedziała tej pierwszej, żeby sobie pochodziła po
sklepie i pooglądała, tylko konwersowała z nią przy kasie na temat „różnic
między białym i ecru i czy czarna koronka to będzie do tego pasować? A może
tamten złoty łańcuch byłby lepszy? A może oba? I jeszcze ta taśma z pomponami!”,
nie bacząc na nasze mordercze spojrzenia i coraz większy syk wydobywający się nam
zza zębów (w zastępstwie pary z uszu, na parę było zdecydowanie za ciepło),
a
miałam należne 17zł odliczone i gotowe do położenia na ladzie i z tyłu głowy
tłukło mi się coraz głośniej pytanie, dla kogóż, na litość, szyje taką brzydką
sukienkę?!
Nie
robiłam nawet wykroju, po prostu przycięłam z grubsza trapez, przymierzyłam,
docięłam, co nie pasowało i już. Wydaje mi się, że szycie tej bluzki zajęło
mniej czasu, niż nabywanie tkaniny…
I wierzcie mi, dziś ta historia nie byłaby tak
malownicza, bo:
- Czerwony
maluch mamy rozkraczył się i od jakichś trzech lat czeka na naprawę, co
jest szczególnie śmieszne, biorąc pod uwagę, że mój tata jest elektrykiem
samochodowym;
- Ja
sama jakieś trzy lata temu kupiłam sobie samochód i nie muszę już nikogo
angażować do porannych polowań;
- Lidla
zaczęli otwierać o 8:00…
Uszytki fajne, ale historia wstępna boska!! Z zapartym tchem czytałam :)
OdpowiedzUsuń