Dzisiaj chwalę się spódniczkami, lubię je bardzo i chyba po nich
najbardziej widać, jak zmienia się mój styl. Kiedyś nosiłam wyłącznie
czarne (jak zresztą wszystko inne), długie i zamaszyste (kilka z nich do
dziś mam i użytkuję, ale ze znacznie mniejszą częstotliwością...).
Kilka lat temu wzięło mnie na kolory i, jak widać na załączonych
obrazkach, trzyma mnie dalej. Z czasem brzeg spódnicy zaczął też
wędrować w górę, skokami, bo nic mi tak nie skraca optycznie nóg, jak
długość 3/4 (co przy moich "rowerowych" łydkach jest niezbyt przyjemne).
Więc prosto z kostek spódnice powędrowały do kolan, ewentualnie ciut
przed nie. Dalej już raczej nie pójdzie, ale ci, co mnie znają od lat
wiedzą, jak wielka to zmiana ;-)
Spódnica pierwsza w ogóle - cudny batyst w kwiaty i zmodyfikowany wykrój 2E z Diany 2/2011:
Burda
6/2011 i model 117A, czyli próbuję się z kontrafałdami, w komplecie z
bluzeczką ze znanego już batystu (Diana 2/2011 model 3E z dodanymi
tasiemkami, żeby się ładniej układał i ogólnymi poprawkami wykroju):
Jak na taką ilość materiału przystało, spódnica w sam raz do kręcenia się:
I
ostatnio uszyta, wykrój papavero. Materiał kupiłam w sieci i w ogóle
nie zajarzyłam, że jest w dziurki, byłam święcie przekonana, że to
nadrukowane plamki, więc miały być z niego spodnie. Kontakt osobisty
zmienił przeznaczenie tkaniny. Spódnica jest prościutka, ot, zwykłe A,
ale bardzo ją lubię. No i wreszcie mam zieloną!
pierwsza z kwiatami jest wręcz boska! :)
OdpowiedzUsuńSwietne ,,we wszystkich prezentujesz sie pieknie.
OdpowiedzUsuńWszystkie śliczne!
OdpowiedzUsuń