niedziela, 11 września 2011

uspódnicowienie

Dzisiaj chwalę się spódniczkami, lubię je bardzo i chyba po nich najbardziej widać, jak zmienia się mój styl. Kiedyś nosiłam wyłącznie czarne (jak zresztą wszystko inne), długie i zamaszyste (kilka z nich do dziś mam i użytkuję, ale ze znacznie mniejszą częstotliwością...). Kilka lat temu wzięło mnie na kolory i, jak widać na załączonych obrazkach, trzyma mnie dalej. Z czasem brzeg spódnicy zaczął też wędrować w górę, skokami, bo nic mi tak nie skraca optycznie nóg, jak długość 3/4 (co przy moich "rowerowych" łydkach jest niezbyt przyjemne). Więc prosto z kostek spódnice powędrowały do kolan, ewentualnie ciut przed nie. Dalej już raczej nie pójdzie, ale ci, co mnie znają od lat wiedzą, jak wielka to zmiana ;-)
Spódnica pierwsza w ogóle - cudny batyst w kwiaty i zmodyfikowany wykrój 2E z Diany 2/2011:

Burda 6/2011 i model 117A, czyli próbuję się z kontrafałdami, w komplecie z bluzeczką ze znanego już batystu (Diana 2/2011 model 3E z dodanymi tasiemkami, żeby się ładniej układał i ogólnymi poprawkami wykroju):
Jak na taką ilość materiału przystało, spódnica w sam raz do kręcenia się:

I ostatnio uszyta, wykrój papavero. Materiał kupiłam w sieci i w ogóle nie zajarzyłam, że jest w dziurki, byłam święcie przekonana, że to nadrukowane plamki, więc miały być z niego spodnie. Kontakt osobisty zmienił przeznaczenie tkaniny. Spódnica jest prościutka, ot, zwykłe A, ale bardzo ją lubię. No i wreszcie mam zieloną!

3 komentarze: