czwartek, 25 kwietnia 2013

wełna z zupełnie innej pory roku

Biżuterią niefrywolitkową zajmuję się już nieczęsto. Czasem zdarzy się jakieś zlecenie na proste nawlekańce, czasem genialny pomysł na przerobienie magazynu pełnego zbieranych z godnym chomika zapałem koralików wpadnie do głowy, czasem nawet zostanie zapisany "na zaś", czasem nowy przydaś zmotywuje do pracy i wyrwie z marazmu i nicniechciejstwa. A czasem okazja zmusza do ruszenia głową i zmontowania czegoś z zupełnie innej beczki.

Młynek do naszyjników mam już od dawna, przyjaciółka mnie namówiła, pokazała, ja wsiąkłam, jako rasowy przydasiomaniak i nabyłam metodą kupna. Zimową porą (i jedną i drugą, bo już dwie zimy zdążyły minąć) kręciłam z uporem, łączyłam, szukałam z błyskiem w oku miłych dla owego oka wełenek, prułam swetry, okradałam znajomych, byłam obdarowywana i buszowałam po zapasach rodzicielki. Naszyjniki rozeszły się nie wiem kiedy na zasadzie tu prezencik, tam prezencik.

O młynku przypomniałam sobie szukając inspiracji na kolejny prezencik. Tym razem wymiankowy, świąteczny (bożonarodzeniowy...), na forum szyciowym. Zgodnie z preferencjami wylosowanej obdarowanej prezent miał być praktyczny. I był! Naszyjnik-szaliczek, w sam raz do otulania się i mruczenia jak kot przy kaloryferze i zestaw samodzielnie kręconych kremów (od jakiegoś czasu tym się również zajmuję i jestem na prostej drodze do uzależnienia, ku swojej ogromnej radości):

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz