niedziela, 2 listopada 2014

Między Matrixem i Cenobitą

Kolejna zeszłoroczna historia odzieżowa ponownie zaczyna się w czasach wczesnoszczenięcych, czyli tak z 15 lat temu.
 
 Marzył mi się skórzany płaszcz. Czarny. O mojej nonszalancji w kwestii ubioru już pisałam, nikogo nie zdziwi więc, że, kiedy już w lokalnym lumpie dopadłam takowy, nie przeszkadzało mi, że ma rozmiar 56, jest męski i ciężki, jak franca. Nosiłam z uporem maniaka przez kilka ładnych lat liceum i studiów, po czym przestałam. Dotarł do mnie ciężar właściwy ubioru… No i załóż tu takiego grata do szpilek!
 
 Płaszcz wisiał, a lata mijały. 
 
Zachęcona sukcesem w postaci skórzano-wełnianej kurtki, postanowiłam ten sam manewr wykonać ponownie i zabrałam się z entuzjazmem za prucie płaszcza. Entuzjazm ów musiałam zresztą hamować, żeby nie podrzeć całej nadgryzionej, a nawet lekko przeżutej zębem czasu skóry. Uzbrojona w doświadczenie zawczasu dopasowałam do niej wełnianą flanelę na brakujące elementy modelu 119 z Burdy 9/2012 i dobrałam pikowaną podszewkę, bo płaszczyk miał być już bardziej zimowy. I w ogóle to miał się nadawać do filharmonii. I do pubu. Oraz na firmową wigilię. 
 
 
 Do sztukowania też podeszłam bardziej metodycznie, rozplanowałam tak, żeby łączenia wypadały w tych samych miejscach, przez co wyglądają, jakby zostały przewidziane przez projektanta. A nie zostały!
 
 
 Najwyraźniej również dopasowanie płaszcza do wymogów kobiecej figury nie zostało przewidziane (potwierdza to koleżanka, która równolegle i zupełnie niezależnie od moich planów postanowiła ten wykrój wykorzystać na wełniany płaszczyk – leży nieskończony do dziś). Ale gdyby komuś odpowiadał image SS-mana  – wykrój jest w sam raz! Zapewnia stosownie przesadną ilość luzu w talii i gwarantuje zniekształcenie sylwetki w prawie takim samym stopniu, co ten mój stary płaszcz. Ryngraf na szyję i można się starać o rolę nazisty w dowolnym filmie wojennym (wersja skórzana), względnie ofiary działań najeźdźcy, w tej samej branży (wersja wełniana).

Fakt, że nie porzuciłam kariery profesjonalnego psychologa i amatorskiej krawcowej na rzecz przemysłu filmowego, zawdzięczam dodaniu sporych (naprawdę sporych! Łącznie wykroiłam dobre 10 cm) wcięć w talii i przesunięciu zamka tak, żeby zapięcie wypadało z boku, jak w ramonesce, a nie na środku, jak w oryginalnym wykroju.  
 
I teraz jest git!  
 
Chociaż w pewnym świetle kojarzy mi się z formą przejściową między ciuchami z Matrix’a i Hellriser’a… ;-) Ale sprawdza się doskonale w tych wszystkich miejscach, które dla niego przewidywałam, zaś przegląd aktualnych trendów wskazuje, że połączenie wełny ze skórą stawia mnie w jednym rzędzie z modowymi celebrytami :-)

1 komentarz:

  1. Również marzy mi sie płaszcz skórzany- podziwiam za przeróbke- jest fantastyczny pomimo tego ze twierdzisz ze ma niedoskonałosci wykroju

    OdpowiedzUsuń