sobota, 14 lutego 2015

Wyjątkowo

Nie da się ukryć, że odkąd mam overlocka, dzianiny są jednym z moich ulubionych surowców. Szyje się z nich wyjątkowo szybko, noszą się wyjątkowo wygodnie, są wyjątkowo przewiewne i nawet, jeśli się w nich upocę, jak ostatnia, wyjątkowo szybko schną i nadają się do ponownego użytku. Któregoś lata zrobiłam ich taki zapas, że sporą część mam do dziś i tak sobie co jakiś czas sięgam i produkuję kolejne egzemplarze. Wyjątkowe.

Do wyjątkowo nieudanych sukienek ever zaliczam tę w zielone paski, to przerobiony model 107 z Burdy 6/2011. Dodałam w nim zaszewki, przedłużyłam szwy ramion do rękawów kimonowych i zaokrągliłam dekolt, tym razem trochę go zmniejszając (z tego co pamiętam, oryginalnie to jest sukienka o linii A, a dekoltem w sam raz do pokazywania wszystkiego, co mamy najlepsze, na przykład majtek). Na manekinie wygląda sympatycznie, na mnie jednak niespecjalnie i nawet nie potrafię określić dlaczego – może nie te kolory, może nie taki krój, może brakuje jakiegoś kontrapunktu. Dopóki nie rozkminię, co mi nie pasuje i jak ją uratować, używam jako ciucha domowego, bo w domu przecież też w czymś chodzić trzeba, nawet latem.  Wszystkie podłożenia przestębnowane są moim ulubionym silverkowym ściegiem z gatunku elastycznych i ozdobnych.


Do wyjątkowo udanych z kolei mogę zaliczyć tę w różowe paski, to model 22 z Diany 3/2012, bez przeróbek większych, niż szeroka plisa przy rękawach, zamiast lamówki. Bez zbędnej skromności powiem, że wyjątkowo mi w niej do twarzy (również nie wiem czemu, może to zasługa kroju, a może zestawienia kolorów). Jedno jest pewne – te francuskie zaszewki pięknie modelują sylwetkę! Nosiłam tę kieckę niezliczoną ilość razy i w zasadzie zaraz po praniu wciągam ją na siebie ponownie. Lubię ją do tego stopnia, że używam cały rok, zimniejszą porą wdziewając pod spód grube rajtki i halkę, a na wierzch zarzucając marynarkę. Zwracam uwagę na wykończenie dekoltu – nie mam pojęcia, jakim cudem udało mi się tak wymodelować plisę, że paski wyszły na skos, ale wygląda to wyjątkowo dobrze.


 Wyjątkowo młoda jest ta w pawie pióra. Wykrój to przedłużona tunika, będąca przedłużoną bluzką, z tych, co to je seryjnie produkowałam latem. Tkanina oczywiście napadła na mnie któregoś dnia w ulubionym sklepie, omotała, zachwyciła i już nie mogłam wyjść bez niej. I nawet nie przeszkadza mi ten wężowy print pojawiający się miejscami (zazwyczaj organicznie takich nie lubię i unikam, jak ognia), bo przecież te pióra! Rozważam dodanie jej jakichś zaszewek na plecach, żeby trochę bardziej zaznaczyć talię, bo jest, mimo wcięcia na stosownej wysokości, dość prosta od ramion do bioder (wcięcie jest bowiem niewielkie). Wykończeń dla odmiany nie ma w niej żadnych, wszystkie krawędzie obrzucone są tylko ściegiem rulonowym. 

2 komentarze:

  1. Świetne te sukienki z dzaniny ci wychodzą, ja podziwiam podwójnie, bo sukienek nie szyję a owerloka tez nie mam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Och maaatko, sukienka z pawie pióra mnie zmiotła, nosiłabym <3

    OdpowiedzUsuń