Nie
da się ukryć, że odkąd mam overlocka, dzianiny są jednym z moich ulubionych
surowców. Szyje się z nich wyjątkowo szybko, noszą się wyjątkowo wygodnie, są
wyjątkowo przewiewne i nawet, jeśli się w nich upocę, jak ostatnia, wyjątkowo
szybko schną i nadają się do ponownego użytku. Któregoś lata zrobiłam ich taki
zapas, że sporą część mam do dziś i tak sobie co jakiś czas sięgam i produkuję
kolejne egzemplarze. Wyjątkowe.
Do
wyjątkowo nieudanych sukienek ever zaliczam tę w zielone paski, to przerobiony
model 107 z Burdy 6/2011. Dodałam w nim zaszewki, przedłużyłam szwy ramion do
rękawów kimonowych i zaokrągliłam dekolt, tym razem trochę go zmniejszając (z
tego co pamiętam, oryginalnie to jest sukienka o linii A, a dekoltem w sam raz
do pokazywania wszystkiego, co mamy najlepsze, na przykład majtek). Na
manekinie wygląda sympatycznie, na mnie jednak niespecjalnie i nawet nie
potrafię określić dlaczego – może nie te kolory, może nie taki krój, może
brakuje jakiegoś kontrapunktu. Dopóki nie rozkminię, co mi nie pasuje i jak ją
uratować, używam jako ciucha domowego, bo w domu przecież też w czymś chodzić
trzeba, nawet latem. Wszystkie
podłożenia przestębnowane są moim ulubionym silverkowym ściegiem z gatunku
elastycznych i ozdobnych.
Do
wyjątkowo udanych z kolei mogę zaliczyć tę w różowe paski, to model 22 z Diany
3/2012, bez przeróbek większych, niż szeroka plisa przy rękawach, zamiast
lamówki. Bez zbędnej skromności powiem, że wyjątkowo mi w niej do twarzy
(również nie wiem czemu, może to zasługa kroju, a może zestawienia kolorów).
Jedno jest pewne – te francuskie zaszewki pięknie modelują sylwetkę! Nosiłam tę
kieckę niezliczoną ilość razy i w zasadzie zaraz po praniu wciągam ją na siebie
ponownie. Lubię ją do tego stopnia, że używam cały rok, zimniejszą porą
wdziewając pod spód grube rajtki i halkę, a na wierzch zarzucając marynarkę. Zwracam
uwagę na wykończenie dekoltu – nie mam pojęcia, jakim cudem udało mi się tak
wymodelować plisę, że paski wyszły na skos, ale wygląda to wyjątkowo dobrze.
Wyjątkowo
młoda jest ta w pawie pióra. Wykrój to przedłużona tunika, będąca przedłużoną
bluzką, z tych, co to je seryjnie produkowałam latem. Tkanina oczywiście
napadła na mnie któregoś dnia w ulubionym sklepie, omotała, zachwyciła i już
nie mogłam wyjść bez niej. I nawet nie przeszkadza mi ten wężowy print
pojawiający się miejscami (zazwyczaj organicznie takich nie lubię i unikam, jak
ognia), bo przecież te pióra! Rozważam dodanie jej jakichś zaszewek na plecach,
żeby trochę bardziej zaznaczyć talię, bo jest, mimo wcięcia na stosownej
wysokości, dość prosta od ramion do bioder (wcięcie jest bowiem niewielkie).
Wykończeń dla odmiany nie ma w niej żadnych, wszystkie krawędzie obrzucone są
tylko ściegiem rulonowym.
Świetne te sukienki z dzaniny ci wychodzą, ja podziwiam podwójnie, bo sukienek nie szyję a owerloka tez nie mam.
OdpowiedzUsuńOch maaatko, sukienka z pawie pióra mnie zmiotła, nosiłabym <3
OdpowiedzUsuń